17. Do odważnych świat należy...oby;)

,,Człowiek rozsądny dostosowuje się do świata. Człowiek nierozsądny usiłuje dostosować świat do siebie. Dlatego wielki postęp dokonuje się dzięki ludziom nierozsądnym" .
George B. Shaw
(człowieku mam nadzieję, że jesteś świadom słów, które cytuję- błagam niech tak będzie).
Tak- jestem bardzo nierozsądna, igram z ogniem, stąpam po kruchym lodzie, chodzę po cienkiej linie...co by tu jeszcze dodać..przeginam pałę po całości jednym słowem..:D
Po pierwsze ale to już jasne- najbardziej nierozsądną rzeczą, którą zrobiłam, to rezygnacja z ułożonego (jak by się mogło wydawać) życia i zaryzykowanie wszystkiego dla miłości do miasta- tak do miasta. Wiem- szalone, wiem- słyszałam to już wiele razy. Zostawić to wszystko, co udało Ci się osiągnąć było głupie...nierozsądne- ok jestem głupia i nierozsądna- mogę być :D Drugi raz zrobiłabym to samo. Jest czasami ciężko (często bardzo ciężko...bardzo....nie wyobrażacie sobie jak bardzo- nie jestem niezniszczalna, mam uczucia, jestem wrażliwa i wszystko bardzo przeżywam- tylko chyba ja wiem jak mocno) ale za to ile emocji i wyzwań. I ile można się dzięki temu o sobie dowiedzieć!
Nie pisałam tak długo, że aż nie wiem od czego zacząć. Zacznę od tego, że mam tyle przygód, że aż jestem nimi czasami zmęczona- ale jeśli dożyję starości, będzie co opowiadać - a i tak nikt w to nie uwierzy albo określi mnie prawidłowo- WARIATKA:). Sama się śmieję z siebie, kiedy wspominam minione dni albo tygodnie...i klepię się w myślach po plecach z aprobatą- dziewczyno żyjesz, dajesz radę, ty to jednak jesteś KOZAK (druga część mnie miała już pewnie milion zawałów serca, 5 depresji i ciągnie od 18 lutego na prozacu).
Co się wydarzyło- dużo. Dużo wesołych i szczęśliwych chwil- wspaniałych, zapierających dech w piersi, dużo zaskakujących  zbiegów okoliczności...a także dużo bolesnych i trudnych decyzji, wyborów- przez które się rozchorowałam.
Jednak życie jest sumą wyborów- chciałabym się czasami sklonować aby móc być w dwóch miejscach jednocześnie..(no i przeżywać więcej przygód:)) ale nie da się- to boli , kiedy jesteś jednocześnie w miejscu, w którym chciałaś być od lat a serce ciągnie do ludzi, którzy zostali w Polsce. Boli bardzo. Dobrze, co się wydarzyło:
 Znalazłam mieszkanie- a raczej pokój. Wynajęcie mieszkania w Barcelonie  narazie...NARAZIE...jest poza moim zasięgiem. Długo nie miałam tu internetu, więc nie pisałam- nareszcie się udało;) Dziwnie jest mieszkać z obcymi ludźmi, gdzie nie masz 100% własnej przestrzeni, trzymasz swoje rzeczy przez długi okres czasu w walizkach bo nie masz szafy (już mam) - to nie jest komfortowe -kiedy jesteś przyzwyczajony do wygodnego życia, może wydawać się niewyobrażalne- tadaamm - można. oto jestem. Tak -ja, prawdziwa- i mówię Wam, że tak mam tak miałam i da się to wytrzymać. Byłam dumna jak paw, kiedy kupiłam sobie SWOJE WŁASNE: KUBEK, MISECZKĘ DO OWSIANKI I TALERZYK - ze swoich własnych rzeczy mogę wymienić: miseczka, kubek, talerzyk, waga kuchenna i parasol:) Niewyobrażalne? uszczypnij się w ramię:) Tak- ja: instruktor fitness i właścicielka gabinetu kosmetycznego- pukasz się w czoło?:) ok, niech i tak będzie. Dziś do moich własnych rzeczy dołączyła suszarka do prania- opowiem szybko: zrobiłam pranie, chciałam je rozwiesić za oknem- sznurek pękł- pranie spadło na daszek piętro niżej...daszek jest z cienkiego plastiku, wiec nie mogłam zejść bo za bardzo kocham życie- jakimś cudem udało mi się w ostatniej chwili złapać za końcówkę sznureczka, jedną ręką trzymałam za sznureczek, później do ręki doszło biodro- później szybciutko przywiązałam sznureczek do łóżka ostatnimi niteczkami, żeby pranie kompletnie nie spadło na daszek. Pobiegłam po miotłę żeby podważyć spodnie, które spoczywały na daszku- a w głowie przeklinałam i śmiałam się do łez, pobiegłam po suszarkę do ubrań- misja zakończona sukcesem! Jestem super:) (pralki też nie mam:D- dziś zrobiłam pranie w pralni samoobsługowej- ale radocha- wciskasz guzik i tyle- myślisz, że sobie żartuję? Nie:) naprawdę tak jest i za każdym razem mam z tego wszystkiego ubaw i radochę- ogarniam. Czasami mam dość i myślę, że czas wracać, po czym znowu budzę się, wstaję i idę- narzekam i idę i znowu czuję się, że żyję, cieszę się.
Znalazłam pracę...i ją rzuciłam, znalazłam drugą.a raczej praca sama mnie znalazła...naprawdę, przysięgam. Śmieję się z siebie do łez- i sama się sobie dziwię, że jestem takim ryzykantem. Postradałam zmysły. Postanowiłam szukać pracy w zawodzie- pomyślałam, trudno-wiem, że mój język jest niewystarczający, ale zaryzykuję- zacznę od najwyższego pułapu- potem będę schodzić i szukać pracy w jakimkolwiek miejscu aby tylko znaleźć- ( ZARAZ! JAK TO W JAKIMKOLWIEK?! Dziewczyno - jesteś doświadczona w swojej profesji, pracowałaś na to wiele lat- jak to w jakimkolwiek????- tak- chciałam bez języka znaleźć pracę w zawodzie). Znalazłam. Pierwsza oferta była ze spa w 4 gwiazdowym hotelu- wszystko ok, cudownie-dzięki temu mogłam dostać numer, bez którego ciężko nawet otworzyć rachunek w banku - praktycznie nie jest to możliwe, tym bardziej, że nie zdążyłam wyrobić paszportu. Tym bardziej, kiedy Pani w banku pyta jak udaje mi się podróżować po Europie bez paszportu....(znowu się śmieję- hmmm prześlijcie mi zdjęcie białych misiów, chodzących po Polskich ulicach- żebym nie zapomniała jak wygląda nasz kraj...a może już nie jesteśmy w Unii?! ( jesteśmy???;)) Jeśli masz ofertę pracy, masz powód aby Ci go przyznali- świadczy to o tym, że nie chcesz przebywać tu bez powodu. Skomplikowane bardzo. Nie będę się o tym rozpisywać. Zaczęłam pracować w spa- ...no cóż- nie potrafię już chyba żyć bez pasji, bez radości z tego, co robię. Szkoda mi czasu na spędzaniu dni w miejscu, które powoduje smutek, w którym się nie rozwijasz, nie cieszysz z tego co robisz, nie widzisz sensu i które Cię nie napędza do działania. Tak właśnie było - w międzyczasie odezwała się kolejna osoba - umówiłam się na rozmowę kwalifikacyjną- pojechałam w dniu, w którym miałam wolne- dnia poprzedniego intuicyjnie zabrałam swoje wszystkie rzeczy z szafki. Z racji tego, że nie miałam internetu, nie przeczytałam wiadomości od manager, że w firmie mieli awarię i czeka na mnie w innym miejscu- pojechałam do innego i rozmawiałam z pracownikiem. Dziewczyna powiedziała, że dadzą mi odpowiedź do wieczora- a ja czułam, że jeśli nie dadzą, kolejnego dnia będę musiała pracować w miejscu, które powoduje smutek ( umysł racjonalny mówił jasno - potrzebujesz pracy- intuicja podpowiadała- uciekaj). Biłam się z myślami - ale jak to jest w życiu- pojawiają się anioły, które słowem nakierują Cię i dodadzą otuchy, zapewnią, że wszystko będzie dobrze i że warto iść za głosem duszy. Postanowiłam zrezygnować.(dodam, że nikt nie dzwonił a była godzina 20). Przedtem postanowiłam jeszcze napisać wiadomość do manager- przypomnieć o sobie, przeprosić, że nie widziałam wcześniejszej wiadomości o zmianie miejsca spotkania i zaproponować dzień kolejny. Wysłałam. Zrezygnowałam. Ryzyko i wątpliwości. Strach o przyszłość w mieście snów. Po powrocie zobaczyłam wiadomość- ,,tak, spotkajmy się jutro" . Pojechałam. Zaryzykowałam. Dostałam pracę;) Jak jest? uuuuuuuuuuuuu .....uuuuuuuuuuu......kolejna szkoła życia i języka- ale o tym niebawem...bo wiem, że to nie koniec zmian;) oj nie- albo nie nazywam się KOZAK



Komentarze

Popularne posty