Powrót do Polski
Niedługo przylecę ....i napiszę kilka słów.
Dzisiaj sobie poużywam, a co mi tam- jestem przeziębiona,
przed okresem i marudna- gdy to się łączy, wtedy denerwuje mnie wszystko.
Ludzie, przedmioty(zwierzęta nie)
Muszę wtedy uważać na podejmowane decyzje ….bo potem trzeba
się liczyć z ich konsekwencjami( hiszpański temperament? Hmm może Kozi)
Jak już pisałam, przylecę do Polski no i z jednej strony się
cieszę, bo zobaczę moich przyjaciół …a z drugiej …boję się, że jeśli wyjadę to
nie wrócę. Po prostu jestem nie dość, że przeziębiona, przed okresem i marudna,
to jeszcze na dodatek zmęczona. Ten rok mnie zmęczył. Zmęczyła mnie ta ciągła
batalia o przetrwanie tutaj, zmęczyły mnie ,,katalońskie” reguły (
tak..katalońskie- bo w każdym miejscu w Europie dyplom trenera personalnego,
upoważnia Cię do pracy …tylko nie tutaj:D ).
Jestem zmęczona. Na początku, zaraz po przylocie, pierwsze
miesiące – to było wielkie przeżycie- wiedziałam, że albo dam z siebie wszystko
albo będę musiała wrócić do Polski. Były starania o dokumenty, o mieszkanie, o
pracę –aby móc się utrzymać
…każdy dzień to było jak wyjście na polowanie- albo
wrócisz ze zdobyczą albo nie zjesz.
Nauczyłam się przedużo, przeżyłam chyba jeszcze więcej.
Tylko też wiem, że tak wiecznie się nie da. Samotne spędzanie świąt…niby jakoś
tego tak nie przeżyłam mocno ale jednak nie
było miło. Ja już nie chcę walczyć. Bo nie o walkę w życiu chodzi. Mogę
bohatersko walczyć z wiatrakami ale kosztuje mnie to sporo. Dowiedziałam się
przez ten rok..a bardziej poczułam na własnej skórze, że praca w sieciówce (i
nie mam na myśli Zary), nawet jeśli to jakieś gabinety niby ohh i ahh…to nie
dla mnie. Człowiek nie jest cyfrą. Tak…wiem, biznes na tym polega…ale nie w ten
sposób. Bezosobowość to dobre słowo. Tak samo jak brak możliwości
współtworzenia. Jeśli nie mogę tworzyć, współpracować, wtedy bardzo się męczę i
wiem, że coś we mnie nie pozwoli mi na taką pracę- będzie mnie zmuszało do
zmian. Gdzie nie ma rozwoju i możliwości nauki…rutyna mnie przytłoczyła. W piątek miałam ostatni dzień pracy- po jej
zakończeniu po prostu podziękowałam i wyszłam. Bez żadnych większych przeżyć
wewnętrznych. Ani firma dla mnie, ani ja dla firmy, nie będzie żadną
stratą. I to mnie trochę martwi- mówią,
że dom Twój tam gdzie serce Twoje…moje serce jest w Barcelonie..ale serce to
buntuje się przeciw regułom panującym i systemowi. Znakiem tego- trzeba znaleźć
wyjście z sytuacji. Znaleźć pracę, która daje spełnienie. Ale pomysłów brak…zmęczenie
wzięło górę. Trzeba nabrać zdrowego dystansu i potem podjąć decyzję co dalej. Widocznie do tej pory, to co przeżyłam, było
mi potrzebne aby przetrwać, nauczyć się w miarę mówić po hiszpańsku …i aby mieć
pewność, że to nie to, co chcę robić. Każdy człowiek jest inny – jednym wystarcza
8 godzin w pracy, której nie lubi albo, do której nie podchodzi z sercem ..i
tego nie neguję- żyj i daj żyć innym. Ja siebie takiej nie widzę
,,I jeśli nie będziesz mógł otworzyć jednych drzwi,
pamiętaj, że nie zawsze klucz jest zły, czasami błędny jest zamek, a być może
próbujesz otworzyć niewłaściwe drzwi”
No to Polsko nadchdzę;) jeszcze
,,dziwniejsza” niż kiedyś – ale uwaga, szok: już lubię już się przytulać…a
zarazem jestem jeszcze większym ,,indywidualistą”. Jedno jest pewne…nie będzie
łatwo…ale nigdy wcześniej nie byłam tak silna jak teraz jestem. Najpierw odpocznę
a potem…zobaczę;)
Ahhh te Kozy
Komentarze
Prześlij komentarz