miłość od pierwszego, drugiego, trzeciego wejrzenia?

Cześć. To znowu ja- Koza:)

Albo inaczej ...Kochany pamiętniczku...chyba się zakochałam

Opowiem trochę, bo mam wolny wieczór, a może ten wpis będzie jakimś natchnieniem, pozytywnym kopniakiem albo da nadzieję...

Troszkę mi życie znowu przyspieszyło od przyjazdu. Każdy dzień był wypełniony zajęciami w Barcelona activa ..potem praca w gabinecie.

Opowiem o tym, bo wierzę w magię, i wierzę, że ktoś tam na górze prowadzi mnie za rękę. I to, że się wywracam (dosyć często), jest po to, abym się czegoś  nauczyła, wyciągnęła wnioski i wróciła na dobry tor…albo te właśnie bolesne lekcje są po to, aby docenić to co się ma, zaakceptować to, czego zmienić się nie da ..i wierzyć mocno w dobro, które nadejdzie. Czasami są to dosyć bolesne lekcje…ale potrzebne. Jeśli się czegoś nie nauczysz, życie z przyjemnością Ci to powtórzy i to jeszcze mocniej. I znowu…i znowu, aż do skutku. Czasami tak uparcie tkwimy w czymś, bo panicznie boimy się czegoś stracić, że już jesteśmy cali poturbowani…już ledwo trzymamy się na nogach ale tkwimy w przekonaniu, że tak właśni ma być…a życie mówi: no to kurwa jeszcze raz…może tym razem się nauczysz….a masz hahahah. I w końcu …puszczasz..i wtedy zaczyna się wydarzać magia.
Nie chciałam wracać do Barcelony. To już wiecie…Chciałam zostać w Polsce. Tylko wtedy właśnie…znowu życie mnie nakierowało. A wierzę w znaki (jak już wiecie) Kiedy jeszcze byłam w Polsce, zadzwonili do mnie z Barcelona activa, informując, że dostałam się na kurs dla osób, które mają swój pomysł na biznes. W tym samym momencie…wiedziałam już, że dostałam pracę. Na pół etatu. Wiedziałam, że wracając, skazuję sama siebie na biedę ahhaah . Naprawdę 500 euro to bardzo malutko. Liczby dziwnie się nie zgadzają…:D Zaufałam. Zamknęłam oczy …i skoczyłam znowu na głęboką wodę…na główkę. Wbrew wszelkiej logice. Dodatkowo przetransportowałam moją maszynę do Barcelony, zamykając oczy…kiedy musiałam płacić za transport. ( szalona) .
I teraz główna część przedstawienia. Opadałam z sił. Zaczynało dopadać mnie zwątpienie. Jak przeżyję za taką sumę…przecież nikt normalny tak nie robi..co Ty masz z głową. Barcelony activy Ci się zachciało. Że niby za co otworzysz swój salon. Praca? Co to za praca…nie ma wielu klientów w salonie, szefowa jest tak zajęta innymi rzeczami, że ten salon zaraz splajtuje – Tak, takie myśli mnie dopadały. Ale nie chciałam się temu poddać. Nie. Prosiłam o natchnienie, o dobre myśli…bo ufałam, że tak ma właśnie być, żebym nie traciła nadziei, że właśnie jestem na dobrej drodze. Było to któregoś dnia, kiedy szłam na pierwszą tutorię ( spotkanie ze specem od marketingu z bcn activa, która pomaga z pomysłem na biznes, doradza )….i płakałam…ale nie z żalu…prosiłam o jakiś znak. O wsparcie. Wiedziałam też, że jeśli nic się nie zmieni w gabinecie…będę musiała szukać innej pracy, żeby mieć za coś żyć …ale tak bardzo wierzę w szefową i jakoś tak bardzo chcę jej pomóc…i z całego serca chciałabym, aby w salonie zaczęło dziać się dobrze…( Marian świadkiem)
Zaczęła się tutoria. Od razu streściłam jej moją przygodę z bcn activa..że w zasadzie nie wiem co ja tu robię bo myślałam, że do mnie nie zadzwonią, że prowadziłam salon w Polsce, że rzuciłam wszystko i wyjechałam…( dziewczyna siedziała z otwartą buzią) …opowiedziałam, że pracuję …i nagle z moich ust wydostawały się słowa: jedno po drugim ….że jestem świadoma, że nie mam teraz pieniędzy na otwarcie biznesu, nie znam hiszpańskiego rynku, nie mam pojęcia, co tu się sprzedaje, bo w gabinecie jest mało klientów, bo szefowa mnie ma czasu być w dwóch miejscach naraz..jest jeszcze szkoleniowcem i ma swoją markę kosmetyków..więc odpuszcza to, czego już nie daje rady zrobić.. nie ma czasu ale jest bardzo dobrym człowiekiem, że chcę jej pomóc…i, że chcę zmienić ideę mojego planu na biznes.
Że chcę ten kurs w bcn activa, wykorzystać do nauki. Na pomoc szefowej. Na badanie rynku. Na postawienie jej salonu na nogi i zdobyciu klientów. Bo wiem, że ona ma mnóstwo na głowie…a ja chcę też sprawdzić siebie. ( laska znowu z otwartą buzią- tym razem z szerokim uśmiechem)
Wiecie co…kiedy odpuściłam ego..kiedy poddałam się i uwolniłam od myśli, że JESTEM …BYŁAM Właścicielką…a za to, chcę użyć wszystkich moich umiejętności aby pomóc komuś a jednocześnie wiele się nauczyć…zaczęła dziać się Magia przez duże M
…bo zaproponowała mi cały etat. Uwierzyła we mnie. Doceniła to, co robię, widzi potencjał.
Jeszcze tylko powiem dlaczego chciałam zostać w tej pracy…bo to wszystko nie trzymało się kupy....hahhaha
Ona znalazła mnie przez apikację job today (znowu job today), szukała kogoś do paznocki i rzęs. Zadzwoniła do mnie. Ja już byłam myślami w Polsce (to było dwa dni przed wylotem do Polski). Powiedziałam znudzona, zrezygnowana, że nie robię ani tego ani tego…mimo wszystko zaprosiła mnie na rozmowę…powiedziałam jej, że ok ale ja lecę za dwa dni do kraju. Na rozmowę poszłam dzień przed wylotem…i tak naprawdę ona też mogła odpuścić..nie wiedziała, kiedy i czy wrócę…ale zauważyła chyba to samo co ja…to coś!
Co więcej…dzięki niej, mogłam uczestniczyć w targach beauty w Barcelonie, ale nie jako zwiedzający targi…jako wystawca, dodatkowo mogłam prezentować zabiegi, rozmawiać z klientami (po hiszpańsku)- i wcale się nie przejmowałam, że mylę słowa:D a najpiękniejsze w tym…że strasznie mi się to spodobało. Może to początek jakiejś nowej drogi..nie wiem. Ale jara mnie to bardzo
Podsumowując. Moje życie to niezły cyrk hahahaha no i chyba zakochałam się w Barcelonie od nowa..chyba odnalazłam tę magię…
Nie wiem co będzie dalej…otwieram się na najlepsze dla mnie możliwości i daję się prowadzić…bo wierzę, że wydarza się najlepsze dla mnie.
Ps, po 3 latach zdjęłam doczepione włosy. Przed zdjęciem myślałam, że zemdleję, że nie wytrzymam…że jak to w krótkich…fryzjerka musiała mi skrócić włosy naprawdę naprawdę dużo.
Mam teraz chyba najmniej twarzową długość włosów ever. Wyglądam jak Roszpunka z bajki ,,Zaplątani”, kiedy obcięła włosy i uratowała księcia…ale….akceptuję to. I to jest tak piękne uczucie…akceptacja i wdzięczność…polecam te leki, które biorę. Pacają hahahaaha
Trzymajcie kciuki.
 Na koniec coś, co ostatnio przypomniała mi Boldi
„Istnieje pewna chińska przypowieść o wieśniaku, który uprawiał swoje pole z pomocą starego konia. Któregoś dnia koń uciekł na wzgórza, a kiedy sąsiad wyraził wieśniakowi współczucie z powodu takiego nieszczęścia, ten odpowiedział:
🔸 Nieszczęście? Szczęście? Kto wie?

Po tygodniu koń wrócił ze wzgórz na czele stada dzikich koni, i tym razem sąsiad gratulował wieśniakowi takiego fortunnego obrotu sprawy. A ten rzekł:
🔸 Nieszczęście? Szczęście? Kto wie?

A potem, kiedy jego syn starał się okiełznać któregoś z dzikich koni, spadł z grzbietu zwierzęcia i złamał nogę.
Wszyscy uważali to za nieszczęście. Ale nie chłop, którego jedyną reakcją było:
🔸 Nieszczęście? Szczęście? Kto wie?

Kilka tygodni później do wioski wkroczyli żołnierze i zabierali do wojska wszystkich mieszkających tam sprawnych młodzieńców. Gdy zobaczyli, że syn tego wieśniaka ma złamaną nogę, zostawili go w spokoju.
🔸 Czy teraz to było szczęście? Nieszczęście? Kto to wie?”

- Anthony de Mello, “Przypowieść o chińskim wieśniaku"



Komentarze

Popularne posty